środa, 13 stycznia 2010

Sikorki za oknem












Drzewa za oknem w śniegu to piękny widok, szczególnie jeśli się siedzi w ciepełku i nie musi telepać na mrozie. Teraz kiedy drzewa są pozbawione liści widać ptaki, które cały czas przeszukują gałązki i swój teren w poszukiwaniu pokarmu. Za oknem mamy karmnik. Obserwowanie ptaków w nim to fascynujące zajęcie. U nas stołują się dwa gatunki sikorek i zięby. Chyba zięby, bo porównując zdjęcia z atlasu z moimi, zięby najbardziej mi pasowały. Nie wiem jak, bo przecież wyglądałam cicho zza firanki, o moich obserwacjach dowiedział się pies sąsiadów. Urządził dziką awanturę, na chwilę spłoszył ptaki. Ale powróciły, bo wiedzą że są wystarczająco szybkie i zdążą uciec w razie niebezpieczeństwa.

```````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Zamieszczam jeden z moim zimowych tekstów. Kiedyś był na blogu u znajomego,niestety tego blogu już nie ma.

Miałam sen. Autobus, raczej miejski. Obszerny. Poprzeczne drążki z uchwytami do trzymania dla stojących. Siedzieliśmy przy końcu i patrzyliśmy na pasażerów. Kilku żołnierzy niemieckich podchodziło do niektórych ludzi i wieszało ich na uchwytach, których pętle powiększały się na tyle, aby swobodnie prześlizgiwały się przez nie głowy. Wyznaczeni nie protestowali. Sprawnie oddawali się przeznaczeniu. W powietrzu były przeróżne emocje. Najdotkliwiej odczuwało się beznadzieję i rezygnację i jeszcze jakąś dziwną świadomość, że ten zły czas nie przeminie. Że lepiej odejść spokojnie. Zapatrzyłam się na trochę dziwną scenę. Żołnierze podeszli do starszej Niemki i poprowadzili ją do następnej pętli. Czyli, nie był ważny nikt. Nie liczył się wspólny rodowód. Może i miała fatalny makijaż. Spływający prawie z jej starej twarzy, lśniący i w tandetnych kolorach. Rzucała się w oczy, wywoływała niesmak maską klowna. Mówiła coś cicho do żołnierzy, oni spokojnie ją wieszali. Może został gdzieś po niej synek. Zupełnie nieistotne.
Teraz patrzą na nas. Idą. Ściskasz mnie za rękę. Wiem, że mnie zaraz zabiorą, pójdę z ulgą. Ale czuję wielki żal kochanie. Dałeś mi takie dobre życie. Bezpieczne. Przykro mi, że ci nie podziękowałam nigdy za to, a teraz nie ma czasu. Nie podziękowałam. Teraz nie mogę mówić, kiedy oni patrzą i czekają. Wstaję, dotykam twojego policzka i idę.
Obudziłam się dalej czując ten żal. Spałeś na poduszce obok, posapując cicho. Nie czas teraz na rozmowy i podziękowania, odpoczywaj. Jest chłodnawo. Przez zasłony przedzierała się powoli jasność poranka i światła lamp ulicznych. Podniosłam z podłogi twój sweter, który musiał zsunąć się z krzesła i leżał przyczajony, gotowy w każdej chwili ogrzać zmarznięte plecy. Wełniany o luźnych splotach z wrobionym wzorem kanciastorogich jeleni. Pachniał tobą, tak delikatnie, jakby od niechcenia. Dotykam go. Głaszczę brązowe futro. Wsuwam w nie palce i przesuwam po smukłych bokach zwierzęcia. Pod cienką warstwą tłuszczu klawiaturki kości. Pachnie dzikością. Odwraca głowę, wymieniamy się spojrzeniami. Strzyże leniwie uchem odpędzając tym komary. W końcu dźwiga się, prostuje nogi i idzie przed siebie. Idę za nim. Śnieg głuszy kroki. Zza drzew wychodzą inne jelenie. Nasz pochód powoli kieruje się nieistniejącymi ścieżkami ku polanie.
Piękny jest zimowy las. Mijamy drzewa, na ich nagich gałęziach wiszą, nie zjedzone przez ptaki, owocowe korale. Białe perły śnieguliczki połyskują lodowym blaskiem w promieniach mroźnego słońca. Drobne ptaszki wylatują nam spod nóg. Siedząca pod sosną wiewiórka ogląda szyszkę, spojrzała na naszą procesję, aby po chwili powrócić do wydłubywania, jakimś cudem, zapomnianego nasionka. Jest tak cudownie chłodno. Ale to, że lubię zimno nie oznacza wcale, że jestem oziębła. Po prostu w chłodzie żyję intensywniej, wszystko jest wyraźniejsze i lepiej smakuje.. Drzew jest mniej. Śnieg tworzy małe zaspy, otaczające wałem polanę. Piękna biel. Jelenie wychodzą na przestrzenie, coraz przystają, rozgarniają nosami śnieg poszukując w nim pozostałych po lecie traw i ziół. Przeżuwają znalezione źdźbła.
Nagle nieruchomieją, prostują się i patrzą w stronę olbrzymiego dębu. Coś jest nie tak. Zza drzewa wychodzą żołnierze. To już przecież było. Patrzymy na siebie: oni, zwierzęta i ja. To już było. Jelenie spokojnie idą w stronę dębu. Patrzą w chłodne niebieskoniemieckie oczy. Czas powolnieje. Ręce sięgają po broń i strzelają. Jelenie padają kolejno idąc. Leżą już wszystkie. Krew wsiąka w śnieg, zaskakuje swoją jasną barwą. Niektóre ciała jeszcze drżą delikatnie. Para leci z uchylonych pysków. Przeminął odbijany echem huk wystrzału. Myślę, że teraz czas na mnie. Ale oni nie chcą. Krzyczą, że mam iść stąd. Więc idę.
Wrócę do ciebie. Muszę ci podziękować przecież za wszystko. Za czułość i cierpliwość. Za miłość, której nie rozumiałam. Bo kochałeś, kochasz, tak po prostu swoim życiem. Kochałeś wiedząc, że nie oddaję ci uczucia. Sweter grzeje mocno. Siadam pod drzewem. Nie wiem, co będzie dalej? Jak będziesz żył? Wiesz - nie wrócę z tego lasu. Zwinę się w kłębek i zostanę tu. Długo czekałam na ten mróz. Jestem ci wdzięczna za tę miłość, ale nie umiem tak żyć. Raz kazali mi ginąć, raz życie darowali. W obu przypadkach jest mi źle – bardziej nie chcę żyć, niż chcę. Obrzydliwe uczucie bezsensu. Przepraszam.

3 komentarze:

  1. gile i sikorki w karmniku - widok z dzieciństwa (tez lubiłam patrzeć, jak zlatują się ptaki, jak sobie pomalutku żyją i próbują przeżyć zimę)

    bardzo ładne opowiadanie. z emocjami

    OdpowiedzUsuń
  2. Za moim oknem nie sikorek ale jak idziemy na spacer z najmłodszym to oglądamy je kryjące się w krzewach.
    Marimalo-przyjmij ode mnie wyróżnienie :-)

    OdpowiedzUsuń