Przyszły wakacje 2006. Pojechałam ze starszym synkiem nad jezioro. On baraszkował w wodzie, ja nadzorowałam z ławki nadbrzeżnej i szydełkowałam. Miś był w kolorze wrzosowym. Wyszedł dziwnie mały, miał jakieś 14 cm. Wypychałam je burym wypychem, który przywiozła mi ciocia z Niemiec. Jej tam zalegał, a ja wypchałam nim wiele zwierzątek( nie wiem, jak się to fachowo nazywa, ale tego się używa do wypychania lalek waldorfowskich, taka wata beżowa, bardzo plastyczna i nie zostawiająca grudek po wypchaniu. Jak mi się skończył ten cudny wypych, to zaczęłam kupować na allegro otulinę do głośników, sprzedawali to na metry, było niedrogie i nie uczulało -w każdym razie nic nie czułam. Potem już nie było otuliny głośnikowej tylko watolina dziewiarska, niezła ale ogólnie gorsza od poprzedników, nią wypycham do dzisiaj wszystko, łącznie z tildami - jest celulitowata, co widać spod materiału, ale w zabawkach wełnianych jest ok).
Mam zdjęcia większości misiaków z tamtego okresu, z tym że ich jakość jest fatalna. Robione komórką, albo kamerą. Zero artyzmu zdjęć, za to oddają doskonale ducha misiów. Wtedy zrobiłam ich całą serię, ok 30. Przekazałam je koledze na aukcję charytatywną, niestety nie wiem jak poszła, czy zebrano jakieś fundusze. Ja wykonałam swoje zadanie, zrobiłam co umiałam, mam nadzieję że ktoś się nimi cieszył i że się przydały.

Pierwszy misiek robiony nad jeziorem, uważam że jest udanym stworkiem. Lubię go za zadziorną minkę.

Misiek beżowy, smutny. Potem doszłam do tego, ze jak się robi wypukły pyszczek i na nim wyszywa, to smutny wyraz nie jest taki dotkliwy.

Po prostu czerwony niedźwiadek z torbą, optymistyczny i słodki.

Ten ma ładną buźkę. Sweterek ma z nici z odzysku(ze swetra po kochanej babci), a słonik jest odpruty z jakiegoś synkowego ubranka - więc ogólnie dużo dobrych wspomnień i emocji jest w tym misiu - a trzeba pamiętać, że 2006 to czasy nie tak odległe, ale mało było w sklepach ładnych dodatków pasmanteryjnych, przynajmniej na prowincji i człowiek kombinował jak umiał.